Jak płytka musi być nasza wiara, by nie wierzyć w komunikację między duszami? Jak ona musi być... patologiczna, by przy tym być głęboko przekonanym o istnieniu nieba i piekła w takiej czy innej postaci? Ile w naszej modlitwie jest dialogu, a ile suchych słów wypowiadanych beznamiętnie do kawałka drewna wiszącego na ścianie?
Kurcze, czemu nie dostrzegamy jakichś prostych rzeczy w naszej wierze, które - mimo, iż zaskakujące - wzbogacają nas wewnętrznie, wzmacniają w nas przekonanie, że to w co ufamy, że istnieje, istnieje naprawdę.
Mam znajomego nie-chrześcijanina, z którym kiedyś odbyłem bardzo wartościową rozmowę, pozostawię ją bez komentarza.
- Właściwie to dlaczego wy, katolicy, chodzicie do kościoła?
- Czytaliśmy przecież o tym: by wspólnie modlić się w domu bożym, etc.
- No właśnie. Michał, z całym szacunkiem, ale gdybyście wierzyli, że tam jest wasz bóg, to byście się bali tam na kolanach wejść.
et spiritus sancti - (łac.) i ducha świętego