niedziela, stycznia 21

miniatura - migracje dusz

Patrzył na jej piękną, rozpromienioną twarz. Cudowna sylwetka zbliżała się zwyczajnie szybkim krokiem, rozpuszczone włosy falowały tchnięte ciepłym i spokojnym podmuchem wiatru. Teraz dzieliła ich już tylko dwupasmowa ulica oraz czerwone światło na przejściu dla pieszych. Byli tak blisko, że elektryzująca moc miłości rozpostarła swe szalone skrzydła nad ich niewielkimi ciałami, zamieniając powolny stukot serca w jego niepohamowany łomot.

Zamarli. Piotr spojrzał na sygnalizację dla pojazdów i zobaczył pomarańczowe światło. Popchnięty uczuciem wkroczył niepostrzeżenie na jezdnię, jeszcze gorącą od opon przejeżdżających aut. Usłyszał jakiś nieposkromiony krzyk zza pleców, a następnie okropny wrzask z przodu. Spośród nich - w tej ostatniej sekundzie życia - dotarł do niego dźwięczny głos Agnieszki. Nie zdążył już spojrzeć na nią. Z lewej strony ukazał się samochód i uderzył w Piotra z siłą tak wielką, że jego ciało uniosło się do góry i z impetem spadło kilka metrów dalej.


::


Piotr zbudził się w ciasnym pomieszczeniu. Mimo panującej jasności, nie dostrzegł lamp. Nie znalazł też wyjścia. Nagle na ścianie pojawiła się złota klamka. Piotr bez przemyślenia złapał za nią i otworzył przejście. Huknęło. Zobaczył setki postaci biegnących w kierunku malutkiego światła, które zdawało się błyskać niczym gwiazda na niebie, wskazując drogę dla obcych przybyszów. Piotr wyszedł i kiedy obejrzał się za siebie nie było już pomieszczenia, za to w oddali dostrzegał podobne co jego wyjścia i postacie z nich wychodzące. Postanowił biec w stronę światła. Minęło może piętnaście minut, światełko jednak wciąż pozostawało w swej pozycji niezmienione i tylko postaci przed Piotrem to ubywało, to podwajało się. Biegnąc rozglądał się, próbował dostrzec twarze innych uczestników tego osobliwego maratonu, jednak wszystko co widział, to ich kształty i rysy zakryte cieniem. Pomyślał o Agnieszce, próbował przypomnieć sobie jej twarz. Nie mógł. Co dziwne, nie męczył się. Biegł chyba już pół godziny i jedynym uczuciem, jakie w tamtej chwili do niego docierało był przeszywający głód.


Światełko nie gasło, ale jednocześnie nie zbliżało się do Piotra. Ogarnęły go przedziwne myśli. Zrazu ubzdurał sobie, że w rzeczywistości leży w szpitalu, a to jest wytworem jego wyobraźni, niesprecyzowanym snem. Może jest w śpiączce i tak wygląda ten nieodgadniony dotąd stan. W innej chwili pomyślał o śmierci. Czytał wiele opowieści o światełku i tunelu, ale nie pasowała mu ta maratońska oprawa, wyścig ciał czy dusz, którego nagrodą jest pobyt w niebie, a przegraną piekło. Piotr wierzył w Boga. Począł więc w myśli modlić się, a kiedy tylko to robił jego bieg stawał się coraz szybszy. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy po raz pierwszy od pięćdziesięciu minut wyprzedził kilka postaci. To go zmobilizowało. Zaczął więc odmawiać Ojcze Nasz, Zdrowaś Maryjo, Wierzę w Boga, recytował Dekalog i Siedem Grzechów Głównych. Równocześnie nabierał szybkości. Po chwili okazało się, że przestaje widzieć inne postacie, tylko mknie nadzwyczajnie i niebywale, że nie wyprzedza już pojedynczych osobników, ale jakby całe ich zbiory.

Po trzydziestu minutach rajdu, zaprzestał modlitwy. Światełko ani drgnęło, tylko wciąż błyskało się w ten sam, melancholijny sposób. Piotr nie przestał jednak pędzić, wręcz przeciwnie: wciąż przyśpieszał. Okazało się również, że jego bieg ma charakter mimo wolny, że nie może zwolnić, nie wspominając o chęci całkowitego zatrzymania się. Nie wiedział co się dzieje. Czas wydłużał się. W myślach wyliczył, że minęły ze trzy godziny. Okalająca go przestrzeń poczęła się jednak kurczyć. Na początku dość powolnie, z czasem coraz szybciej, aż wreszcie Piotr zauważył, że wokół niego nie ma już żadnej przestrzeni, tylko wszechobecna ciemność. Wnet znikło światełko.

Piotra ogarnęła rozpacz. Znalazł się w ciemnościach. Nie wiedział już czy biegnie, czy stoi. Nie minęła chwila, kiedy ujrzał przed sobą złotą klamkę, a kiedy jej dotknął ciemność zamieniła się w jasne pomieszczenie, dobrze mu już znane. Otworzył istniejące tam w przekonaniu drzwi i ponownie ujrzał postacie napierające w kierunku światełka. Cofnął się jednak. Usiadł w rogu i zaczął płakać. Po chwili zasnął.

Gdy zbudził się, minął wcześniej mocno odczuwalny głód. Nie potrafił już w jakimkolwiek stopniu oszacować czasu. Postanowił pociągnąć za klamkę. Kiedy to zrobił, oczom jego ukazało się miejsce wypadku. Bez przekonania, ale z wielkim zaciekawieniem wyszedł z pomieszczenia, które natychmiast znikło. Czuł się dziwnie. Nie było nigdzie jego ciała, widział tylko jakieś kawałki szkła, ślady być może krwi, po czym ustalił, że musiało minąć co najmniej kilka godzin od wypadku. Stał na tym samym chodniku i przed tą samą sygnalizacją świetlną. Nagle, przy drzewie, po drugiej stronie ulicy dostrzegł Agnieszkę. To była ona! Nie miał żadnych wątpliwości. Już chciał do niej biec, kiedy ktoś złapał go za ramię. Poczuł silne uczucie strachu i krzyknął.

Gdy się odwrócił zobaczył może trzydziestoletniego mężczyznę, w długich włosach i z zarostem na twarzy.
- Ona bardzo cię kocha - odezwał się.
- Ja też ją kocham. Chcę jej to powiedzieć.
- Wiesz przecież, że ona cię nie usłyszy.

Piotr rozejrzał się. Świat w jego oczach faktycznie wyglądał inaczej. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie czuje świeżości powietrza, że nie muska go wietrzyk, że nie słyszy rozmów innych ludzi.

- Co się ze mną stało?
- Nie domyślasz się tego?
- Czy ja nie żyję?
- A czy ci wszyscy ludzie, tutaj, żyją?
- Chyba tak.
- Zatem ty również żyjesz.

Popłynęły łzy, które Piotr szybko przetarł rękawem koszuli.

- Jedyne czego teraz pragnę to powiedzieć jej, jak bardzo ją kocham. Ta chwila... Tuż przed wypadkiem. To. Nic. Niech to szlag! - W tej samej chwili świat wokół niego zamienił się w pomieszczenie, którego Piotr powoli zaczął nie cierpieć.

Pojawiła się też złota klamka, a kiedy otworzył drzwi, znowu zobaczył tysiące postaci biegnących w stronę małego światełka. Postanowił, że jeszcze raz weźmie udział w maratonie. Kiedy wybiegł, od razu zaczął się modlić, a teksty coraz to bardziej zapomnianych modlitw same spływały mu do myśli. Wbrew jednak temu, jego bieg nie stawał się szybszy. Odwrotnie, w ogóle nie mógł biec. Zatrzymał się na moment. Odwrócił się. Spojrzał na pojawiające się jasne otwory. Z podobnych do jego pomieszczeń wysuwały się postacie. Pięć metrów przed sobą ujrzał właśnie otwierające się świetliste drzwi. Zebrał siły i dał susa w tamtą stronę, kiedy dobiegł postać właśnie wysuwała się. Złapał ją (zdziwiło go to, że mógł ją złapać) i pchnął w stronę pomieszczenia. Drzwi za nimi zamknęły się.

W jasnym pomieszczeniu, wcześniej ciemna niczym węgiel postać stała się wyrazista. Spojrzał na nią. Ujrzał Agnieszkę.

- Aga? - zapytał niepewnie.
- Piotruś? - odpowiedziała.
- Kochanie, co ty tu robisz?!
- Nie wiem.
- Ale co się stało?
- Ja...
- Aga... Jeszcze przed chwilą... widziałem cię.
- Jak to?
- Psss - przyłożył jej palec do ust.
- Nie mam już pojęcia czy śnię, czy nie żyję. Zresztą teraz nie ma to znaczenia. Jesteśmy znowu razem. Chcę ci tylko powiedzieć, że bardzo cię kocham.
- Ja ciebie też kocham, Piotr. - Padli w objęcia i delikatny pocałunek.

- Wiesz, wydaje mi się, że spotkałem kogoś bardzo ważnego - powiedział.
- Ważnego?
- Może samego Boga...
- Nie ma żadnego Boga! Bóg nie zabrałby nam życia.
- A co ty myślisz, że co to jest?! Za tą klamką nie czeka na ciebie złoty raj, ale męczeński maraton, w którym nie ma wygranych. Tyle postaci, tylu zmarłych, tyle grzechów, a oni wszyscy mają nadzieję, ja mam nadzieję, że uda się dobiec do tego głupiego światła.
- Ja też nie żyję, Piotr.
- Jak to?!
- Po Twoim pogrzebie nie mogłam znaleźć sobie miejsca na ziemi. Kochałam cię, ty łajdaku. Musiałeś wchodzić na tą ulicę? Ja... Dla mnie nie liczyło się nic. Przespałam się może z dwoma, trzema chłopakami.
Piotr spojrzał z niedowierzaniem.
- Zdziwiony? A co miałam robić? No?! Taka porąbana ruletka. To życie. Nic więcej.
- Co ty zrobiłaś?!
- Po maturze, w wakacje...- Agnieszka zapłakała żałośnie - rzuciłam się, pod samochód, w tym samym miejscu.
- Nie może być. Przecież ja byłem tam przed chwilą! Jestem tutaj może ze dwa dni. Ale przed chwilą cię widziałem, rozmawiałem z tym gościem, o tobie, o życiu. Jeszcze szkła leżały.

- Jakie szkła? Przecież po tobie żadnych szkieł nie zostało, ciężarówka była wielka, wgnieciony błotnik, czy coś. Co więc widziałem?
- Nie wiem.
- Poczekaj, przekonasz się sama. Byłaś już na zewnątrz?
- To znaczy? - Piotr pociągnął za złotą klamkę...


::


- Jest pierwsze. No, mamy chłopczyka, jaki ładny, duży chłopiec. O, jest i dziewczynka. Proszę bardzo, niewiele mniejsza, śliczna panienka. Do mamusi. I tatuś niech się przyjrzy dzieciom! - skwitowała poród pielęgniarka.
- Wymyśliliście już państwo jakieś imiona dla pociech? - spytała druga.
- Ja wymyślałem dla dziewczynki, a żona dla chłopca.
- I co?
- Najpierw chciałem Krzyśka, potem Patryka, ale ostatecznie chyba będzie Piotr. Żona się nie zastanawiała, tylko od razu wybrała.
- No i jak?
- Agnieszka.
- Zatem Agnieszka i Piotruś. Witajcie na świecie. Z pewnością czeka na was wspaniałe życie.