sobota, lutego 28

my, dzieci postmodernizmu

Gubimy się w jakichś niepotrzebnych kontrastach między wolnością a bezpieczeństwem, zamiast z szarości wymieszanej z dwóch powyższych wartości wydobyć pełnię barw czy chociażby ulubiony kolor. Zagubimy się w jakimś szaleństwie za bezgraniczną wolnością, w której jakakolwiek interwencja z zewnątrz będzie na tę nasza wolność zamachem.

Jakiś czas temu lekko pozacierały się granice między dobrem a złem, ale obecnie jest to widoczne coraz częściej. Jesteśmy coraz bardziej krótkowzroczni na prawidłowe proporcje, coraz słabiej smakujemy kształty i kontury wyżej wspomnianych kolorów. Idąc tropem, że każdemu złu jest wyznaczona jakaś miara, co zrobimy w sytuacji, w której błędnie postrzegane zło, które stanie się naszym celem, marzeniem, utracimy? Lub gorzej, do czego będziemy zdolni, jeśli ktoś będzie chciał nam to urojone marzenie zabrać dla naszego... dobra.

Trzymajmy się ramy to się nie posramy. Stara zasada, ale nader aktualna w czasach dzieci postmodernizmu. Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga i jako obraz musimy znaleźć dla siebie jakąś ramę, filozofię życia. Przy czym brak filozofii czy negowanie wszystkiemu ramą nie jest. Ani filozofią tym samym. Jest buntem przeciw buntowi, w której buntownik zastanawia się czy zbuntować się jeszcze przeciwko sobie i czy np. popełniając samobójstwo zbuntuje się czy ulegnie własnym słabościom. Jest do kitu po prostu.

Powyższa reguła działa doskonale także bez kłującego oczy niektórych słówka na "B". Ateiści nie są zwolnieni z odnalezienia własnej drogi. Bo jakoś przez to życie trzeba przejść. Jakoś trzeba go posmakować. I jakoś trzeba, psiakrew, w końcu umrzeć. Przy czym, co będę powtarzał jak mantrę, "jakoś" nie oznacza "nijak".

Przywiążmy się do czegoś, czegokolwiek, choćby na próbę, choćby do łóżka podczas seksu, by zobaczyć, jak to jest, gdy jest się od czegoś/kogoś dobrowolnie zależnym. Jak to jest, gdy się ufa, gdy się nie ma pewności. Gdy się wierzy.