sobota, grudnia 16

7 dni wystarczy

Zauważyliście, że od listopada wszędzie czuć już nadchodzące Boże Narodzenie? Bombki, choinki, lampki... Jest pięknie, zarówno na ulicach jak i w mediach. Jadąc autem nie mogłem wysłuchać spokojnie piosenki lecącej w radiu, bo natychmiast przerywały ją reklamy: "Weź kredyt!", "Kup prezent!", "Okazja!", "Promocja!", "Tylko teraz!". Tylko teraz? Wolne żarty.

Szczytem szczytów był facet przebrany za Mikołaja stojący pierwszego listopada w "Arkadii" w Warszawie (to taka galeria handlowa) i sprzedający znicze. Do pełni szczęścia i uniwersalizmu brakowało mu chyba tylko pisanek w gaciach. A przecież to nie chodzi o te wszystkie gadżety...

Kiedyś na wsi był piękny zwyczaj, że wielkie uroczystości, takie jak np. wesele, świętowano wspólnie przez kilka dni, często nawet tydzień. Z czasem to zanikło, niemniej jednak wspomnienia pozostały. A teraz z Bożego Narodzenia robi się imprezę, która trwa niemal dwa miesiące. Czy takie święta czuć? Tak, ale jak dla mnie, to one już zaczynają śmierdzieć.

Kolejny błąd: chyba nie zdajemy sobie sprawy z wagi tego wydarzenia. Owszem, rozdajemy prezenty, otrzymujemy je - jest pięknie i radośnie. Wspominamy radość z narodzin Boga na ziemi. Tylko, cholera, tak naprawdę chyba nie wiemy co to oznacza.

Przyjęliśmy Zbawiciela w starej szopie pełnej łajna. Dla Niego to nie była radosna chwila. I nie chodzi mi tu już o okoliczności narodzin, ale o sam fakt. Boże Narodzenie to dramat Boga ryzykującego całą swoją boskością i zstępującego na ziemię wcielonego w niedoskonałe ludzkie ciało, by odkupić swój lud. I nie robi tego bez powodu - po prostu tak bardzo nas kocha.

Bydom kieby pikne świnta...